Warning: file_get_contents(http://hydra17.nazwa.pl/linker/paczki/summum.na-pieniadze.sejny.pl.txt): Failed to open stream: HTTP request failed! HTTP/1.1 404 Not Found in /home/server933059/ftp/paka.php on line 5

Warning: Undefined array key 1 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 13

Warning: Undefined array key 2 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 14

Warning: Undefined array key 3 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 15

Warning: Undefined array key 4 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 16

Warning: Undefined array key 5 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 17
przestając być dla ciebie kwiatem...

- Dzięki za uznanie.

przestając być dla ciebie kwiatem...

- Nie. Przyjechałem, bo wreszcie rozumiem.
Chciał. Nigdy niczego bardziej nie pragnął. Jednak gdy¬by to zrobił, już nigdy nie potrafiłby się jej wyrzec. To mu¬siałoby być na zawsze. A on nie zamierzał wiązać się na zawsze. Nie umiał kochać. Nie chciał. Nie potrzebował. Nie życzył sobie.
Właśnie wybuchnęli śmiechem, jakby któreś z nich powiedziało dobry dowcip. Ich dzieci próbowały łapać świetliki latające pomiędzy drzewami. Piszczały z radości za każdym razem, gdy udało im się schwycić jednego. - Dobrze się bawią, prawda? - Na to wygląda - odparł i lekko szturchnął jej udo czubkiem buta. - Dlaczego nie lubisz doktora Caroe? - To bufon. Ta jego idiotyczna fryzura. Ma kompleks Napoleona. Stanowi zagrożenie dla swoich pacjentów, ponieważ jest niekompetentny, a jednocześnie zbyt głupi lub zbyt próżny, aby się pogodzić z brakiem umiejętności. Już dawno powinno mu się odebrać licencję. - A poza tym, co jeszcze masz przeciwko niemu? Słysząc lekką zaczepkę w jego glosie, oprzytomniała nieco. Pochyliła głowę i roześmiała się cicho. - Przepraszam. Trochę mnie poniosło. - Nie przepraszaj. Lubię, kiedy cię ponosi, i uważam, że powinno się to zdarzać znacznie częściej. - Lubisz mnie analizować, prawda? - Co z doktorem Timem Caroe? Powoli przestała się uśmiechać. - Zajmował się moją matką, gdy zachorowała na raka żołądka. - Chris opowiadał mi o tym. Musiało być wam bardzo ciężko. - W chwili rozpoznania było już prawdopodobnie za późno na jakiekolwiek leczenie. Nie wierzyłam jednak, że doktor Caroe zrobił wszystko, aby ją ocalić. - Byłaś małą dziewczynką, Sayre. Chciałaś, żeby wszystko natychmiast wróciło do normy, a kiedy Laurel umarła, musiałaś kogoś obarczyć winą za jej śmierć. - Tak, sądzę, że masz rację. - Czułem się bardzo podobnie, kiedy umarł mój ojciec. Patrzyła na niego w milczeniu. - Byłem mniej więcej w tym samym wieku, co ty, gdy straciłaś matkę. - To musiało być dla ciebie okropne. - Sayre na chwilę zapomniała o trzymaniu dystansu. Jej twarz i spojrzenie złagodniały, a w głosie zabrzmiało szczere współczucie. - To było dawno temu, ale pamiętam, jaki ogarnął mnie wtedy gniew. Nie mogłem się uspokoić przez bardzo długi czas, co na pewno nie pomagało mojej matce. - Co zrobiłeś, kiedy się dowiedziałeś o śmierci taty? - spytała Sayre, opierając brodę na dłoni. - Wziąłem swój kij baseballowy i zacząłem nim walić w ścianę garażu - odparł natychmiast, jakby wspomnienie tego zdarzenia pozostawało świeże w jego pamięci. - Tłukłem nim tak długo, aż połamałem w drzazgi. Nie pytaj dlaczego. Pewnie chciałem sprawić komuś taki sam ból, jaki odczuwałem. Zsunął się na ławkę i usiadł obok Sayre, plecami do stolika, przyjmując taką samą pozycję jak w oranżerii przy pianinie. Chociaż ławka była dość długa, usiadł bardzo blisko niej, jak tamtego dnia. - A co ty zrobiłaś, kiedy dowiedziałaś się o śmierci mamy? - Poszłam do jej pokoju - powiedziała. - Pachniało tam tak cudownie, talkiem, którego używała co wieczór po kąpieli. Zawsze będę pamiętać jej zapach, gdy przychodziła do mnie, żeby mnie przytulić i ucałować na dobranoc. Chwytała wtedy moją twarz w swoje ręce, tak kojąco chłodne. - Sayre ujęła swoją twarz w dłonie, jakby w nieświadomej demonstracji. Siedziała w milczeniu przez kilka chwil, zatopiona we wspomnieniach. Wreszcie powoli opuściła ręce. - Kiedy Huff wrócił ze szpitala i oznajmił nam, że mama umarła, poszłam do jej pokoju. Należał także do Huffa, ale był kobiecy, cały w falbankach, zupełnie w mamy stylu. Położyłam się po jej stronie
- Dlaczego? Ja płacę.
Billy miał wypadek. Właśnie wróciłem ze szpitala. Nasze nieplanowane spotkanie w barze przeszkodziło w sfinalizowaniu transakcji z Watkinsem. Nie dziwota, że był taki wściekły wtedy, na drodze. Nadal mu nie zapłaciłeś i Klaps się wściekał. Podejrzenia zaczęły się skupiać na nim, zamiast na tobie. W desperackim odruchu poszedł do Sayre i sprawił, że Scott skoncentrował się na motywie bratobójstwa. Doprowadził do tego, że zaaranżowałeś wreszcie spotkanie z Watkinsem dziś rano, w obozie rybackim. - Założę się, że skończyłeś studia prawnicze z wyróżnieniem, Beck - uśmiechnął się Chris. - Jesteś bardzo sprytny, muszę przyznać. Zmartwię cię jednak, ponieważ pod przysięgą zeznam jedynie to, że Klaps Watkins wpadł do chaty, wymachując nożem i grożąc, że za chwilę z ogromną radością zabije swojego drugiego Hoyle'a. - Nie wątpię, że tak to się właśnie odbyło, Chris. Po prostu pojawił się wcześniej, niż się spodziewałeś. Chciał cię zaskoczyć, ponieważ ci nie ufał i słusznie. Nawet Watkins był na tyle mądry, by zdawać sobie sprawę, że nie wręczysz mu pieniędzy za zlecenie i pozwolisz tak po prostu odejść. W chwili, gdy zgodził się na zabicie Danny'ego, podpisał na siebie wyrok śmierci. - Proszę, Beck. Nie rozczulajmy się nad Klapsem. Od samego początku chciał mnie wystawić do wiatru. Jak sądzisz, dlaczego zostawił zapałki w domku? Beck zastanawiał się przez chwilę, co powinien zrobić. Mógł teraz wyjść, zwyczajnie odwrócić się i odejść. Pojechać do Sayre i spędzić resztę życia, kochając ją. Do diabła z Chrisem i Huffem, ich oszustwami i korupcją, z ich śmierdzącą, śmiertelnie niebezpieczną fabryką. Był już tak cholernie zmęczony całą tą walką i grą pozorów. Chciał zrzucić z siebie jarzmo odpowiedzialności, zapomnieć, że kiedykolwiek znał Hoyle'ów. Niech ich piekło pochłonie. Tego właśnie pragnął Beck. Mógł też zostać i zrobić to, do czego się zobowiązał. Pierwsza opcja była bardzo przyjemna, druga przesądzona. - To nie Watkins podrzucił pudełko zapałek w chacie, Chris. - Spojrzał mu prosto w oczy. - Ja to zrobiłem. Oczy George'a Robsona piekły od łez niegodnych mężczyzny. Dygotał ze zdenerwowania i strachu. Kiedy opuścił fabrykę, upał zaatakował go gwałtownie, wywołując zawroty głowy. Wstrząśnięty do głębi, oparł się o ścianę budynku i zwymiotował. Spazmy targały nim, słońce paliło jego spocony kark. Gdy zdał sobie sprawę, jak blisko był popełnienia grzechu śmiertelnego i jak bardzo rozczarował się swoim niepowodzeniem, ogarnęła go kolejna fala mdłości. W końcu żołądek opróżnił się całkowicie i suche spazmy ustały. Otarł usta wilgotną chusteczką, którą wyjął z tylnej kieszeni spodni. Osuszył spocone dłonie i otarł kark. Chciał zabić Chrisa. Wszystko miał zaplanowane. Chciał upozorować wypadek. Obluzował pasek klinowy tak, że powinien się zerwać zaraz po uruchomieniu maszyny. Gdyby pas wystrzelił na bok, zabiłby każdego, kto w tym czasie dokonywałby inspekcji pracującej maszyny. Ale pasek wytrzymał. Teraz, patrząc z perspektywy czasu, George dziękował Bogu, że nic się nie stało. Dziękował mu nawet za swoją niezręczność. Gdyby udało mu się zabić Chrisa, wcześniej czy później wszystko by się wydało i skazaliby go na śmierć, a wtedy i tak straciłby Lilę. Teraz przynajmniej miał jeszcze szansę, by ją uszczęśliwić. Poświęci jej więcej czasu. Jeżeli za miesiąc albo za rok porzuci go dla Chrisa lub kogoś równie czarującego, to trudno. Przynajmniej do tego czasu będzie należała do niego. O tak. Dziękował Bogu za oddalenie od niego potwornej katastrofy. - Panie Robson? Odepchnął się od ściany i zamrugał, widząc Sayre Hoyle, wyraźnie bez tchu i wstrząśniętą.
bo jeśli szukają mnie za zabójstwo Hoyle'a, to wkrótce dostarczę im rzeczywistego powodu - przeciągnął ostrze po jej sutku. - A zawsze miałem pociąg do rudzielców. Sayre siedziała w biurze szeryfa, razem z Rudym i detektywem Scottem, gdy do środka wszedł Beck. Wyglądał fatalnie, podobnie jak ona. Przejeżdżając obok fabryki, Sayre zauważyła demonstrację. Nie było to dla niej zaskoczeniem, ponieważ dzień wcześniej rozmawiała z Clarkiem Dalym. Zadzwonił do niej wkrótce po jej powrocie z Nowego Orleanu. Powiedział, że jest w Centrali, ma przerwę na kawę. Korzystał z komórki kolegi. W jego głosie dało się słyszeć podekscytowanie postępami, jakie zdołał poczynić. - Zidentyfikowałem kilku kapusiów Huffa i ostrzegłem ludzi, żeby uważali, co przy nich mówią, ponieważ o wszystkim usłyszy Huff. - Clark i kilku zaufanych kolegów robili również wszystko, co w ich mocy, aby reszta załogi nie zapomniała o Billym Pauliku. - Nielson uruchomił sprawę z demonstracją. Huff wygłosił wielką przemowę, ale nie udało mu się nas zastraszyć. Wszystko wygląda coraz lepiej, Sayre. Poinformuję cię o postępach, jak tylko będę mógł. Glos Clarka był przesycony optymizmem i pewnością siebie. Sayre pomyślała, że dokonała dobrego wyboru, prosząc go o zaangażowanie się w coś ważnego. Nie odezwał się do niej od tamtej chwili, ale najwyraźniej niezadowolenie wśród załogi wzrosło w ciągu tej nocy, pomimo wysiłków Huffa. Dziś rano do pikiety dołączyli niektórzy z robotników. Wyjaśniało to mizerny wygląd Becka. Wszedł do biura szeryfa Harpera i rzucił ponuro: - Dzień dobry. Odpowiedzieli mu chórem, chociaż bez specjalnego przekonania. Beck zajął wolne miejsce obok Sayre, naprzeciwko biurka Rudego. Wayne Scott pozostał nadal stał. - Jak się mają sprawy w fabryce? - spytał szeryf. - Jest gorąco. - Dzisiaj podobno ma dojść do trzydziestu ośmiu stopni Celsjusza - zauważył Scott. Sayre pomyślała, że Beck miał na myśli raczej coś innego niż temperatura powietrza. - Dziś rano pojawili się kolejni demonstranci. - Beck zignorował Scotta i zwrócił się do Rudego. - W sam czas, żeby przywitać poranną zmianę, która pojawiła się w pracy o siódmej. Niektórzy robotnicy wzięli ulotki, inni nawet dołączyli do pikiety, co naprawdę rozgniewało ludzi lojalnych wobec Hoyle'ów. Atmosfera jest gorąca i nie wiem, jak długo uda się nam utrzymać ich w ryzach. Cały czas próbuję skontaktować się z Nielsonem, porozmawiać, rozwiązać tę rzecz pokojowo, ale nie odpowiada na moje telefony. Odzywał się do ciebie? - zwrócił się nagle do Sayre. Pierwszy raz od powrotu z Nowego Orleanu spojrzeli sobie w oczy. Sayre odczuła to niemal jak fizyczny wstrząs. - Nie - odparła. Spoglądał jej w oczy, jakby szukając potwierdzenia, że kłamie, potem zwrócił się do Rudego: - Nie mogę tu długo siedzieć. Dlaczego chciałeś mnie widzieć? Rudy wskazał na Sayre. - Sayre miała dziś w nocy gościa i pomyślała, że powinieneś usłyszeć, co miał jej do powiedzenia. - Gościa? - Dziś rano do mojego pokoju hotelowego włamał się Klaps Watkins. Beck wpatrywał się w Sayre z zaskoczeniem, a potem spojrzał na Rudego, jak gdyby szukając potwierdzenia jej słów.
- Naprawdę umiałbyś zaopiekować się dzieckiem?
De tam było tych zer? Chyba musiało jej się dwoić w oczach, a może i troić. Nie sądziła, że takie bogactwo w ogóle może istnieć.
- Nie zaprosisz mnie do środka? Zamknęła za sobą drzwi. - Ja poprowadzę. Wypożyczony kabriolet miał złożoną budę. Wiatr igrał z włosami Sayre, rozwiewając je i szarpiąc, ale zdawała się tego nie zauważać. Wyjechali z miasta. Klimatyzacja pracowała pełną mocą, ale nie wpływało to w żaden sposób na temperaturę wewnątrz samochodu. Przez cały dzień stał zaparkowany na słońcu i tapicerka była niczym elektryczna poduszka, podgrzewająca uda i plecy Becka. - Słyszałam, że w sobotę przeżyliście z Chrisem pełny wrażeń wieczór. - Próbowaliśmy tego nie rozgłaszać, ale wieści i tak się rozeszły. - Jak z jego ramieniem? - Lepiej, niż na to wyglądało. - Nie mieści mi się w głowie, że Chris mógł wdać się z kimś w walkę na środku drogi publicznej. Co on sobie myślał? - Że Watkins zabił Danny'ego. Gwałtownie odwróciła głowę w jego kierunku. - Klaps Watkins? Czy aby na pewno mówimy o tej samej osobie? - Tak, o twoim niedoszłym admiratorze. Danny umarł wkrótce po tym, jak Watkins złożył podanie o przyjęcie do pracy w odlewni. - Opowiedział jej w skrócie, dlaczego uważają Klapsa za głównego podejrzanego. - Sądzisz, że to wiarygodne? - spytała, kiedy skończył. - Wiarygodne? Tak. - Prawdopodobne? - Nie wiem, Sayre. - Poruszył się w fotelu, odczuwając niewygodę rozgrzanej tapicerki i niedogodność pytania. - Biuro szeryfa uznało, że wystarczająco prawdopodobne, aby doprowadzić Watkinsa na komendę w celu przesłuchania. - Jeśli ustawisz w rzędzie wszystkich ludzi, którzy mieli coś za złe Hoyle'om, będzie się on ciągnął całymi kilometrami. Ja sama znam dobrą setkę osób, które mają niewątpliwy powód, żeby ich nienawidzić. Co z wieloletnimi pracownikami, którzy nagle zostali zwolnieni? To zupełnie tak, jakby ktoś wyciągnął nazwisko Watkinsa z kapelusza. - Normalnie bym się z tobą zgodził, gdyby nie zdarzenia sobotniej nocy. Widziałem, jak przejeżdżał obok mojego domu. W tamtej chwili nie skojarzyłem, że to Watkins, po prostu zauważyłem faceta na motocyklu. Ale to był on. Najwyraźniej śledził Chrisa, a potem specjalnie próbował zepchnąć nas z drogi. W tej chwili będzie odpowiadał za napaść z bronią w ręku, niezależnie od tego, czy miał coś wspólnego ze śmiercią Danny'ego, czy nie. Ma długą i barwną karierę kryminalną. Na wspomnienie o Dannym robi się wyraźnie nerwowy. Jest niebezpiecznym człowiekiem i nie sądzę, by miał jakiekolwiek obiekcje przed popełnieniem morderstwa. Sayre nie wydawała się przekonana. - Jest wygodnym kandydatem na kozła ofiarnego, właśnie ze względu na swoją przeszłość, nie sądzisz? - Zaatakował Chrisa nożem. - Widziałeś tę walkę na własne oczy? - Większość. To znaczy od momentu, gdy wydostałem się z rowu. Opowiedział jej o swoim niefortunnym wypadku, ale Sayre zdawała się nie zauważać humoru sytuacyjnego. Ściągnęła usta w zamyśleniu.
które ukazywało prawdziwe oblicze tego, kto w nie spojrzał. Nie ukrywam, iż zerknąłem w nie trochę niepewnie,

miałem brudne od farby, poprosiłem więc doręczyciela, by zostawił list na stoliku, tuż obok otwartej puszki z farbą.
drewnianą podłogę. Pomieszczenie było dyskretnie oświetlone stojącymi na stolikach świeczkami i kryształowym żyrandolem zwisającym z gipsowego medalionu na środku sufitu. - Moje gratulacje dla szefa kuchni, podobnie jak dla dekoratora wnętrz - powiedziała Sayre, kiedy wyszli na zewnątrz, aby wypić kawę. - Dopilnuję, żeby się o tym dowiedzieli. - Jak znalazłeś to miejsce? - Nie ja, tylko moja mama. Przyprowadziła mnie tutaj, żeby uczcić mój dyplom prawnika. - Pochodzi z Nowego Orleanu? - Rodowita mieszkanka. - To ona nauczyła cię francuskiego? - Gdy jeszcze nosiłem pieluchy - uśmiechnął się. Kelner nalał im kawy i zostawił samych. Beck dodał do płynu porcję grand marnier, a potem podał filiżankę Sayre. - Nie jest to wprawdzie bar w Destiny, ale robią, co w ich mocy. Uśmiechnęła się i z filiżanką w dłoni podeszła do poręczy balkonu. Nie wiadomo skąd dobiegały dźwięki muzyki, snujące się nad dachami domów. Podwórko poniżej tonęło w głębokim cieniu. Fontanna na środku bulgotała letargicznie. Rzeźbionemu aniołkowi brakowało kawałka dłoni, a jego stopy porośnięte były mchem. Z pęknięcia w podeście wychylał się zadziorny kwiatek. Nikt nie przeszkadzał mu rosnąć tam, gdzie chciał, podobnie jak pnączom i krzewom. Sayre podobały się te niedoskonałości. To właśnie intymność popadających w ruinę budynków przydawała Dzielnicy Francuskiej uroku i tajemniczości. - Wczoraj w nocy Chris wyznał mi, że nie zabił Danny'ego - powiedziała w cichą przestrzeń podwórca. - Jego słowa zabrzmiały dość szczerze. Beck stanął tuż za nią. - Może gonimy za własnymi ogonami? A jeśli Danny'emu udało się popełnić idealne samobójstwo? Sayre dopiła kawę, odstawiła filiżankę i spodeczek na srebrną tacę stojącą na stoliku, po czym wróciła do balustrady. - Co jest dla ciebie święte, Beck? - Dlaczego pytasz? - Chcę ci o czymś powiedzieć, ale musisz przysiąc na to, co najświętsze, że nikomu o tym nie powiesz, ponieważ informując cię o tym, nadużywam czyjegoś zaufania. - W takim razie nic mi nie mów. - Myślę, że powinieneś się dowiedzieć. - W porządku. Wynajmij mnie. Pięć dolarów zaliczki. Będę wtedy z racji zawodu zobowiązany do zachowania twojej tajemnicy. - Myślałam o tym - przyznała Sayre. - Nie mógłbyś jednak zostać moim prawnikiem. Konflikt interesów. - Zatem to, co chcesz mi powiedzieć, ma związek z Chrisem? - Właściwie z Dannym. Spojrzała na niego uważnie, przyglądając się światłocieniem igrającym na jego twarzy w świetle lamp gazowych. Tego dnia, gdy się poznali, nazwala go pachołkiem swojego ojca. Od tamtej pory nie zrobił zbyt wiele, aby zasłużyć sobie na inne miano. Przyznał się do wystawienia jej na spotkaniu z McGrawem po to, aby zobaczyć reakcję Chrisa na zeznania staruszka, ale czy to prawda? Clark ostrzegł ją, aby miała się na baczności przed Merchantem. Zaledwie kilka godzin temu zastanawiała się, jak może być tak nieszczery. Wątpiła nawet w motywy leżące u podłoża jego
Smutnej Dziewczyny.

Tyle że na razie, na gruncie skąpej wiedzy, którą

147
234
- Więc ty mi też nie powiesz?
zaprosić go na ósmą? Niech przyniesie planszę i karty, zagramy tutaj. Ktoś
- Obserwował nas, nas wszystkich, zanim zaatakował
klasyka, podręczniki wojskowe, książki o przyro-
rozlegają się ciche kroki, zbliżające się z każdą chwilą. Ktoś ją śledził, na
- Aha, na pewno.
- Dane, co się z tobą dzieje?
i nieostrożni? Powiem im, żeby przestali.
- No właśnie, to jest problem - kontynuowała
nieśmiertelność. Po śmierci Joego to się zmieniło.
313
Pociemniało jej w oczach. Światło znikało, uchodziło
pracę.

©2019 summum.na-pieniadze.sejny.pl - Split Template by One Page Love